Już od miesiąca piszę posta. 3 razy mi się udało. Nie udało mi się natomiast zrobić zdjęć i jakoś tak wyszło, że posty zostały wśród kopii roboczych.
Wszystko mi się w życiu do góry nogami wywraca i już się przestaje dziwić, że nie mam czasu tyle ile kiedyś. Góra prania do uprasowania rośnie, podłoga czeka na zmycie, a tu jedni goście wyjeżdżają, a pojawiają się następni. Ale co tam… nie wiedziałabym, że żyję :]
Dziecko na chodzenie do przedszkola przestawiło się szybciej niż ja na to, że ona tam chodzi. Niestety po drodze zaliczyła anginę (otarliśmy się o szpital) i to wtedy, kiedy ja poszłam pierwszy dzień do pracy, bo przecież pierwszy dzień w pracy to za mało stresów. Ściągnęliśmy Babcię do pomocy i tylko dzięki niej i mojemu cudownemu Mężowi przetrwałam pierwszy tydzień pracy. Zaczął się następny i z dnia na dzień pojawiają się nowe stresy. Na szczęście stresy są z tych dobrych i motywujących.
Ma ktoś jakiś sposób na małą tremę w trakcie rozmowy w języku dalekim od ojczystego z przyszłym współpracownikiem?
Właśnie przeszłam taką rozmowę. Ale, żeby nie było, nie poddaję się, a tym bardziej nie zniechęcam, bo właściwie poszło mi całkiem nieźle.
No i chciałam się pochwalić, że na skołatane nerwy stosuję sprawdzoną kurację craftową i spieszę donieść, że skończyłam fioletowo niebieską sukienkę Malutkiej, robioną na drutach nr 2,5 i uszyłam jej nową sukienkę bawełnianą w piękne białe kwiaty :D. Mój granat też w rękach mi nie wybuchł i został skończony. Zostaje schować nitki, przyszyć guziki itp. Zaczęłam też kolejną sukienkę Malutkiej i już mam 1/3. Kolejna rzecz na igiełkach nr 2,5 :D Na szczęście takie małe formy robi się wyjątkowo szybko.
Skoro środa to dorzucę też informacje z frontu książkowego. Przeczytałam Trylogię Czasu Kerstin Gier. Polecam książki, bo są cudownie wciągające :D potem na czytnik wpadło „wróć, jeśli pamiętasz…” Formana Gayle’a i też stwierdzam, że świetna a teraz wróciłam do ITILa, bo potrzebny mi jest w pracy. Nudne to jak flaki z olejem, ale przynajmniej mam codzienny kontakt ze słownictwem technicznym w języku angielskim.
Wszystko mi się w życiu do góry nogami wywraca i już się przestaje dziwić, że nie mam czasu tyle ile kiedyś. Góra prania do uprasowania rośnie, podłoga czeka na zmycie, a tu jedni goście wyjeżdżają, a pojawiają się następni. Ale co tam… nie wiedziałabym, że żyję :]
Dziecko na chodzenie do przedszkola przestawiło się szybciej niż ja na to, że ona tam chodzi. Niestety po drodze zaliczyła anginę (otarliśmy się o szpital) i to wtedy, kiedy ja poszłam pierwszy dzień do pracy, bo przecież pierwszy dzień w pracy to za mało stresów. Ściągnęliśmy Babcię do pomocy i tylko dzięki niej i mojemu cudownemu Mężowi przetrwałam pierwszy tydzień pracy. Zaczął się następny i z dnia na dzień pojawiają się nowe stresy. Na szczęście stresy są z tych dobrych i motywujących.
Ma ktoś jakiś sposób na małą tremę w trakcie rozmowy w języku dalekim od ojczystego z przyszłym współpracownikiem?
Właśnie przeszłam taką rozmowę. Ale, żeby nie było, nie poddaję się, a tym bardziej nie zniechęcam, bo właściwie poszło mi całkiem nieźle.
No i chciałam się pochwalić, że na skołatane nerwy stosuję sprawdzoną kurację craftową i spieszę donieść, że skończyłam fioletowo niebieską sukienkę Malutkiej, robioną na drutach nr 2,5 i uszyłam jej nową sukienkę bawełnianą w piękne białe kwiaty :D. Mój granat też w rękach mi nie wybuchł i został skończony. Zostaje schować nitki, przyszyć guziki itp. Zaczęłam też kolejną sukienkę Malutkiej i już mam 1/3. Kolejna rzecz na igiełkach nr 2,5 :D Na szczęście takie małe formy robi się wyjątkowo szybko.
Skoro środa to dorzucę też informacje z frontu książkowego. Przeczytałam Trylogię Czasu Kerstin Gier. Polecam książki, bo są cudownie wciągające :D potem na czytnik wpadło „wróć, jeśli pamiętasz…” Formana Gayle’a i też stwierdzam, że świetna a teraz wróciłam do ITILa, bo potrzebny mi jest w pracy. Nudne to jak flaki z olejem, ale przynajmniej mam codzienny kontakt ze słownictwem technicznym w języku angielskim.